Odzyskać nadzieję

sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 10

Cassie:

- Wyjdź- powiedziałam do chłopaka.
- Pomogę.
- Nie sama się nią zajmę, dopilnuj by nikt tu nie wszedł. Gdy wróci Powell każ mu przyjść.
- Jesteś pewna?
Nicole strasznie się trzęsła.
- Tak, zaufaj mi.
- Ufam- po czym jego usta po raz pierwszy w tej rzeczywistości zetknęły się z moimi.
Po czym wyszedł. Zaczęłam grzebać w szufladzie, gdzie znalazłam sznur, który Nicole miała schowany.
Czas na powtórkę. Tylko tym razem wróć.

Loren:

Nie mogę znaleźć sobie miejsca, dopiero gdy słyszę otwierane się drzwi odwracam się. Do domu wchodzi matka i babcia młodej królowej.
- Coś się stało Loren?- pyta na mój widok matka dziewczyny.
Zanim zdążam coś odpowiedzieć, po całym domu słychać krzyk. Obie kobiety puszczają torby i biegną na górę. Zatrzymuje je centralnie przed drzwiami.
- Wpuść nas- wypowiada starsza kobieta.
- Nie mogę, Cassie zabroniła.
- Co?! Mam to gdzieś, to wciąż mój dom.- mówi głośno pani Sara.
Obie kobiety pomimo, że próbuje je powstrzymać otwierają drzwi, by po chwili stanąć jak kamień. Ja również zaglądam do środka.
Piękna czarownica odwraca się i patrzy na mnie ze złością.
- Niech panie wyjdą- mówię do rodziny królowej.
Lekko zabieram pod ramię obie damy i wychodzę, drzwi ledwo po naszym wyjściu się zamykają.
- Ale...
- Proszę się uspokoić.- Mówię zaprowadzając kobiety do salonu, by usiadły.- Przyniosę wodę.
Sam zamaskowałem swoje przerażenie gdy zobaczyłem Nicole przywiązaną do łóżka. Gdzie jej ciało zaczynało chyba powoli płonąć. Co tam się dzieje?
Gdy zaniosłem kobietą szklanki, oddaliłem się od nich na tyle by móc mieć je na oku. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer strażnika, który odebrał po drugim sygnale.
- Co się stało?
- Zaczęło się. Cassie właśnie zajmuję się Nicole w sypialni w domu swoich dziadków.
- Co takiego?!
- Mówiła, że nic się nie wydarzy.
- Może się pomyliła.
- Albo znów nie wyjawiła prawdy, w końcu już jej się to zdarzało.
- Dobra kończę, chciałem tylko byś wiedział co się dzieje.

Od dwudziestu czterech godzin Cassie nie wyszła z sypialni. Drzwi otworzyła tylko parę razy gdy matki dziewczynek poszły zanieść coś do jedzenia i picia. Sam widziałem ją raz przez parę sekund. Jej twarz wyrażała ból, przerażenie, lecz również siłę walki. Gdy tylko jestem gdzieś sam wracam do momentu gdy pocałowałem Cass, czuję jakby jej usta wciąż były na moich. Wiem, że jestem od niej starszy, ale wspomnienia z tam tego czasu. Wciąż są i wierzę, że wszystko będzie dobrze,
- MAMO!- usłyszeć dało się w całym domu krzyk czarownicy.
Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem jak Elena zostaje wpuszczona do sypialni.

Cassie:

- Czemu się tak dzieje?
- Teraz jest inaczej. Nicole jako jedyna pamięta i dała nam wspomnienia. Dla niej to nie jest pierwszy raz.
- A co jeśli mi się nie uda.
Mama spojrzała na leżącą na łóżku Nicole a następnie na mnie.
- Ona wierzy, że dasz radę. Jesteś potężna obie to wiemy. Zaufaj sobie- przeniosła wzrok na Nikki- i jej.
Objęła mnie, pocałowała w czubek głowy i wyszła zostawiając samą.
- W końcu same- usłyszałam Nicole.
Dam radę.
- Mów co chcesz.
Przyjaciółka lekko uniosła się na łóżku po czym rozejrzała się.
- Coś jest nie tak. Jak długo?- spytała.
Otworzyłam zdziwiona oczy.
- Ponad dobę, ale...
- Uratuj mnie.
- Uratuję.
Uniosła kąciki ust, po czym na jej twarzy pokazał się grymas bólu i znów zapadła.
Tym razem sprowadzę cię.

Nicole:

Wiedziałam, że znów mnie wchłonęła śmierć. Zacisnęłam dłonie na pościeli? Otworzyłam powoli oczy. Wszędzie widoczna była czerń i czerwień. Podniosłam się gwałtownie.
Leżałam w olbrzymim łóżku z czarną pościelą. Na końcu łóżka stał mężczyzna, ale odwrócił się do mnie tak nagle, że podkuliłam do siebie nogi.
- Witaj znów, kochana.
Mówił to z uśmiechem na ustach. Jest on z pewnością przystojny, ale coś jest z nim nie tak.
- Gdzie jestem?- spytałam.
- W bezpiecznym miejscu, nie obawiaj się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. Cieszę się, że znów tu jesteś.
- Znów?- czemu to wciąż powtarza.
- Przykro mi, że nie pamiętasz tego. Tak spotkaliśmy się gdy już wcześniej tak umarłaś.
- Ja.. Jak to możliwe?
Wystawił w moją stronę swoją dłoń.
- Może coś zjemy. Spokojnie siostra uratuje cię. W tej chwili czas płynie strasznie wolno, więc?
Spojrzałam na jego dłoń, a potem znów na oczy, które coś mi przypominały. Niepewnie wsunęłam swoją dłoń w jego większą.
Wyprowadził mnie z pokoju i poszliśmy na dół schodami. Mężczyzna odsunął dla mnie krzesło przy stole a sam usiadł na przeciwko.
- Wie Pan kim jestem ja, prawda? Więc może się Pan przedstawi.
- Masz rację, ale ty również wiesz jak się nazywam. Ustaliłaś to ostatnio będąc tu.
- Nie pamiętam tego.
- Bo odrzucałaś to co chciałem ci dać. Mam nadzieję, że tym razem przyjmiesz prezent.
- Jak mam coś przyjąć od człowieka, którego nie znam.
- Racja.
Oparł się wygodnie o krzesło po czym spojrzał na mnie poważnie. Nawet bardzo.
- Nazywam się Lucifer Morningstar.
Chciałam się zacząć śmiać, ale jego wyraz twarzy mi nie pozwolił.
- Niezwykłe.- powiedziałam cicho.
Gdy do środka weszły dwie osoby z tacami. Postawiły jedzenie i wyszli.
- Moja droga jesteś w piekle- powiedział gdy chwyciłam widelec.
- Co takiego?!
- Mamy niewiele czasu. A musisz wiele zrozumieć. Świat jest inny niż myślisz. Zrozumiesz go jeśli przyjmiesz mój prezent.
Z kieszeni wyjął i położył przed moją ręką sygnet.
- Weź go i pozwól sobie pomóc.
- W czym?
- Zrozumiesz wszystko w swoim czasie, ale proszę. Pozwól sobie poznać prawdę. Nie zobaczysz tych kobiet, ale liczę na to, że wkrótce się spotkamy.
Palcami wsunęłam sygnet w dłoń. Czułam jak moje ciało leci na bok, a Lucifer mnie objął. Czułam się jakbym była pomiędzy.
Słysząc głos Cassie i ostatnie słowa Lucifera.
- Bądź dzielna moja córko.

Tak więc moi drodzy mamy i diabła. Mam nadzieje, że nie brakuje jakiegoś słowa, bo mogę mieć tendencję  do zjadania słów (pomyśle a nie wpiszę) 
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz