Odzyskać nadzieję

niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 8

Elizabeth:

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Mój największy skarb siedzi w kuchni z moją matką zajadając śniadanie.
- Żałuje, że nie było jej z nami od jej narodzin.- usłyszałam głos ojca.
- Ja też, ale może tak miało być.
Po chwili usłyszałam jej śmiech i jej piękne oczy zwrócone w moją stronę.
- Dzień dobry- powiedziała moja córka, przytulając mnie.
- Jak spałaś?
- Dobrze. Dziś przyjedzie Elena z Cassie.
- Wiem. Coś nie tak?- spytałam gdy wychodziłyśmy do ogrodu.
- Trochę się martwię, ale to nic. Chcę jak najszybciej odzyskać stracone życie.
- Kochanie, wiem, że było ci ciężko. Gdybym tylko...
- Mamo to nie twoja wina. Wszystko już niedługo się ułoży, a wtedy znów będziemy rodziną.
Przytuliłam ją do siebie.

Nicole:

Loren przyjechał do mojego dziadka parę minut temu i teraz krążę przy drzwiach wyczekując samochodu Jasona. 
- Ile można jechać?- spytałam.
- Uspokój się zaraz będą.- pocieszał mnie Loren.
- Już są- usłyszałam głos dziadka.
Chwyciłam klamkę i wyszłam na zewnątrz gdy samochód zatrzymał się na podjeździe. Elena wyszła pierwsza, po niej Jason. Cassie wyszła ostatnia. Chciałam do niej podejść, ale Elena stanęła przede mną i uściskała mnie, na powitanie po czym odeszła do mojej matki.
- Hej - przywitałam siostrę.
- Ty jesteś Nicole.
- Tak. Jeśli chcesz możesz odpocząć, coś zjeść lub porozmawiać ze mną.
Moja przyjaciółka przyglądała mi się.
- Znam cię. Widziałam cię we śnie czy moje sny to twoja sprawka?
- Nie. Przysięgam, że to nie ja.
- Wierzę ci. Czy możemy być gdzieś same?
- Tak i odpowiem na każde pytanie.

Cassie:

Na początku nie wiedziałam jak będę musiała się zachować wobec tej dziewczyny gdy dojedziemy, ale gdy tylko na nią spojrzałam. Wiedziałam, że to ją widziałam w moich snach i czułam, że mogę jej ufać, że jest dla mnie jak... Nie to niedorzeczne nawet jej nie znam.
Nicole bo chyba mogę mówić jej po imieniu, zaprowadziła mnie do jednej z sypialni. Gdy tylko zamknęła drzwi poczułam wznoszące się zaklęcie.
- Teraz nikt nam nie przeszkodzi.- na tą wypowiedź uniosłam lekko kąciki ust.
- Mogę ci mówić po imieniu?
- Oczywiście, że tak. A ja?
- Tak. Mogę pytać o wszystko?
- Tak.
- Dlaczego ja nie mogę wypić twojej krwi tak jak inni?
Westchnęła i usiadła na brzegu łóżka.
- Prócz ciebie jest jeszcze jedna osoba, na której moja krew nie podziała. A to ze względu na to, że nas łączy. Mogę mówić jakby to wciąż trwało?- przytaknęłam.- Więź. Oczywiście nie taka zwykła. Gdy przechodziłam coś takiego jak ukształtowanie moja moc jakby się ustabilizowała. Skutkiem tego powstała niezwykła nić, która nas połączyła. Stałyśmy się jak siostry. Znasz a przynajmniej znałaś wiele sekretów z mojego życia. Jednym z nich był mój ślub i ciąża.
- A rada?
- Zawsze się o to martwisz, ale spokojnie nigdy nic nie wiedziała.
- A ta druga osoba?
- To Dymitr Bielikov mój mąż.
- Wierzę w to, że masz rację związku z użyciem zaklęcia czasu. Mogłabyś mi powiedzieć coś o mnie wtedy.
- Wiedziałam, że będziesz ciekawa.- uśmiechnęła się, odwzajemniłam ten uśmiech.- Naszą przyjaciółką jest wampirzyca nazywa się Caroline. 
Zamilkła nagle i spojrzała na swoje dłonie i na mnie.
- Coś nie tak?- spytałam.
- W porządku. Mam pomysł. Daj mi swoje dłonie. Ufasz mi?
- Tak.
- Pomyśl o mnie, o tym co pomyślałaś gdy mnie zobaczyłaś i na chwili teraz gdy jesteśmy tu we dwie. Skoncentruj się na mnie, a ja spróbuje ci to pokazać.

Nicole:

Dopiero teraz będąc tu razem, siedząc tu tylko we dwie zrozumiałam, że moja krew jej nie jest potrzebna. Nie potrafię nawet sobie wytłumaczyć skąd mam tę pewnością w tym co robię, ale to wiem i ufam sobie. Nam ufam, bo jesteśmy siostrami.
Zamykając powieki wzięłam głęboki wdech, ale gdy uniosłam powieki wypuściłam powietrze lekko z ust, a wraz z tym wszystko inne.

Jason:

Gdy wszyscy weszli do domu, dałem czarownikowi znak by szedł za mną.
- Coś nie tak?- spytał gdy byliśmy sami.
- Co z nią?- spytałem.
- Z Nicole wszystko w porządku. Powiesz co się dzieje?
- Mam wieści z dworu.
- To chyba dobrze.
Czarownik przyjrzał mi się dokładnie.
- Chyba, że dotyczą Dymitra- dodał.- Mów.
- Król zmienił mu podopieczną i ma wyjechać w czasie gdy my mamy się zjawić.
- To coś złego, ucieszy ją chyba fakt, że nic mu się nie stanie.
- Nie to jest najgorsze. Osoba, którą ma się zająć jest..
- Panowie- usłyszeliśmy głos dziadka Nicole.- Coś nie tak?
- Nie, już idziemy. - odpowiedziałem.- Musimy pogadać później- szepnąłem do Lorena.

Rozdziały nie są może długie i z pewnością nie sprawdzam ich, ale cieszę się z tego, że tak dobrze mi  się je piszę

piątek, 23 czerwca 2017

Rozdział 7

Nicole:

Nic nigdy nie dzieje się bez przyczyny, tylko czemu ja mam bronić świata. W czasie gdy wszyscy spali w sali konferencyjnej. Loren poszedł dowiedzieć się jak idzie Jasonowi. Żałuję, że nie mogę tam być. Tak bardzo pragnę zobaczyć siostrę i samej jej wyznać prawdę. Natomiast musiałam powierzyć to komuś zaufanemu.

Wróciłam zaledwie godzinę temu z mojego "Królewskiego Tournee". Dymitr zniknął z resztą strażników, a ja siedzę w sypialni i patrzę w moją obrączkę. Jestem mężatką. Na samą tą myśl mam uśmiech na twarzy i łzy w oczach. Nawet nie zauważam kiedy ktoś obejmuję od tyłu.
- Nareszcie wróciłaś.- usłyszałam Caroline
- Hej- przywitałam się.
- Chodź ze mną mam niespodziankę.
- Ja też.
- Dobra, ale to potem bo moja jest większa.
Nie odezwałam się już, wiedziałam, że to nic nie da. Więc dałam się jej zaprowadzić.
- Zamknij oczy.- powiedziała gdy stałyśmy przed drzwiami do jej pokoju.
- Po co?
- Zamykaj a nie gadaj.
- Dobrze- powiedziałam ze śmiechem.
Powoli przekroczyłam próg pokoju.
- Otwórz.
Dwa kroki ode mnie stała Cassie. Uśmiechnęłam się i obie wpadłyśmy sobie w objęcie.
- Tęskniłam.- wyznałam
- Ja też. No pokaż się.- okręciła mnie, po czym dodała.- Nie masz żadnych uszczerbków, to cud. Bo myślałam, że będziesz już stara.
- Że co?
Podniosłam dłoń.
- O Boże!- chwyciła moją dłoń.- Czy to?
Wiedziałam co chcę powiedzieć.
- Ale co?- zaraz i Caroline obejrzała mą dłoń.- O Boże!
- Nie krzyczcie tak.
- Czy to?- tym razem Caroline się wyrwało.
- Tak. Jestem mężatką. Pogratulujecie mi?- spytałam i znów chciałam płakać ze szczęścia.
- Naturalnie. - wampirzyca mocno mnie objęła.
~ Cassie?
~ Bardzo się cieszę twoim szczęściem.- po czym sama mnie objęła.
- Opowiadaj jak to się stało?- spytała wampirzyca.
- A rada?- spytała czarownica.
- Musicie mi obiecać, że nikomu nie powiecie. Nawet Jackowi Caroline. Im mniej wie tym lepiej. Gdy wszystko się uspokoi to wyznam wszystkim prawdę. 

- Nicole?- poczułam uścisk na ramieniu.
- Witaj Mike.
- Powiesz co się dzieje.
- Poczekajmy, aż wszyscy się obudzą, dobrze?
- Oczywiście.

Gdy tylko mój dziadek się obudził podszedł do mnie dotknął mojego policzka swoją ciepłą dłonią, po czym przytulił mnie do siebie.
- Moja wnuczka- wyszeptał mi do ucha.
- Możemy wiedzieć czego od nas chcesz dziecko?
Odsunęłam się od dziadka po czym spojrzałam na zgromadzonych. Poczułam uścisk na dłoni. Dziadek ścisnął moją dłoń dając mi wsparcie i otuchę.
- Chcę byście mnie ogłosili królową po cichu bym mogła zniszczyć tych, którzy popełnili przestępstwo.
- Możemy to zgłosić radzie i ona się tym zajmie.
- Rada nie robi nic od dłuższego czasu mimo, że zna prawdę.
- Jak śmiesz oskarżać radę!
Poczułam w sobie tak wielki gniew, że podeszłam i przycisnęłam mężczyznę do ściany.
- Ja jestem ponad nią i radzę się tak do mnie nie odzywać.
Wysyczałam, wbijając paznokieć w jego skórę. Nikt się nie odzywał, gdy puściłam mężczyznę odsunął się ode mnie i spojrzał w moje oczy. Jakby czegoś szukał.
- Jestem za- powiedział mężczyzna, którego dusiłam.
Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni.
- Co?- spytał go jeden z nich.
- Ta dziewczyna, była naszą królową i powinna nią być teraz gdy mamy wśród siebie wrogów.
- Jestem za- patrzałam tylko jak każdy z nich wypowiada to same słowa. Jedni pewnie, drudzy trochę może ze strachem.

Loren:

Gdy się zdenerwowała myślałem, że zrobi coś strasznego, ale gdy się odwróciła po tym jak puściła tego mężczyznę. Jej oczy przez moment świeciły w niezwykły sposób. Jej wzrok przyciągał nas wszystkich. Natomiast miałem dziwne wrażenie jakbym to już widział.
Kilku mężczyzn wyszło z sali konferencyjnej, ale jej dziadek kazał nam czekać.
Po lekko ponad godzinie wrócili.
- Jesteś pewna?- usłyszałem jak jej dziadek się jej pyta.
- Tak. Chcę znów mieć rodzinę.
Ale wiedziałem, że ostatnie zdanie nie dotyczyło tylko rodziców i dziadka. Lecz również kogoś o kim wie niewiele osób. Ja i Powell wiemy dlaczego to wszystko robi.
Na początku chciała zacząć w Rosji, ale gdy Jason przekonał ją, że ON już tam nie bywa, zmieniła zdanie i postanowiła ruszyć na Stany. Niestety i tak wiem, że robi to ze względu na NIEGO, a potem ze względu na siostrę.
Gdy wszyscy spali zadzwoniłem do strażnika spytać jak mu idzie. Powiedział, że przekonać Elenę poszło łatwo, ale Cassie musiało wystarczyć słowo strażnika i jej chęć poznania już za chwile młodej królowej.

Nicole:

Gdy wszystko się skończyło i zostałam królową dziadek postanowił mnie zabrać ze sobą do domu. Denerwowałam się tym jak mama zareaguje.
- Kochanie, wszystko w porządku?- spytał dziadek.
- Trochę się denerwuję.- przyznałam.
- Czemu mama i babcia bardzo się ucieszą.- powiedział w momencie gdy zatrzymał się samochód.- Chodźmy.
Gdy przeszłam przez próg drzwi, poczułam się lepiej.Bezpiecznie.
- Nareszcie wróciłeś w samą porę- usłyszałam głos babci, która przestała mówić na mój widok.- i mamy gościa - dodała.
- Gdzie Elizabeth?- spytał.
- W kuchni. Przedstawisz mi tą uroczą dziewczynkę?
- Jestem Nicole- powiedziałam z uśmiechem i wyciągniętą dłonią.
- Witaj dziecko, jestem Sara*.- uścisnęła moją dłoń.
- Chodźmy do kuchni- powiedział dziadek.
Babcia w drodze do kuchni wciąż mi się przyglądała.
- Córeczko, mamy gościa- powiedział dziadek.
- Tak?- spytała odwracają się w moją stronę.
Gdy mnie zobaczyła spuściła talerz na podłogę.
- Mój Boże!
- Elizabeth, co ty wyczyniasz?- spytała babcia.
- Mamo?
- Co?- spojrzała na nas babcia.
Elizabeth wciąż patrzała a ja nie wiedziałam co robić.
- Kochanie to..- chciał dokończyć dziadek.
Lecz mama jakby się ocknęła i podbiegła do mnie.
- Nicole?- dotykała mojej twarzy, przytaknęłam.- Moja córeczka, ale jak?
- To długa historia.
- Mamy czas- dodała babcia. - Gdyż ja również jestem ciekawa.

Gdy skończyłam mówić swoją historię, a mama swoją. Podałam im swoją krew. Babcia uznała, że to był ciężki dzień i poszli spać z dziadkiem. Elizabeth chciała zostać ze mną, ale poradziłam jej by poszła spać i jutro rano porozmawiamy. Sama zaś siedziałam z kubkiem herbaty i rysunkami bliskich mi osób, lecz teraz patrzałam szczególnie w jeden szkic, który narysowałam niedawno z pamięci. Pochodził on z mojego telefonu, przedstawiał on mnie i Dymitra w dniu ślubu. Było to krótko po ceremonii i Jean postanowił zrobić nam pamiątkę. Dymitr mnie mocno obejmuje patrząc prosto w moje oczy, by po chwili mnie pocałować. Ksiądz ujął to wtedy w idealnym momencie. Na samym dole dorysowałam powiększony wygląd obrączek, tylko w ten sposób mam coś cennego blisko siebie.
Ostatnio chyba robię się chyba zbyt płaczliwa, prawie wszystko mnie wzrusza. Uniosłam jedną dłoń, wyznaczyłam kółko w powietrzu palcem wskazującym tworząc z ognia choć na chwilę wspomnienie obrączki, którą nosiłam.
- Już niedługo wszystko się ułoży.
Ale marzenia i nadzieja nigdy nie idzie w parze z rzeczywistością, która nas przytłacza.

* Tak postanowiłam nazwać babcie Nicole, jeśli się nie mylę to nigdy nie podałam imion dziadków (jak na razie tylko babcia).

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Rozdział 6

Nicole:

Nie pamiętam nawet kiedy zasnęłam, ale wiem, że wkrótce będę musiała się nakarmić. Gdy otworzyłam oczy na stoliku siedział Loren a kawałek za nim stał Jason.
- Dzień dobry- powiedziałam cicho.
Lecz oni sam mój dźwięk spojrzeli na mnie, patrząc im w oczy wiedziałam już, że mnie pamiętają.
-Wasza...- chciał powiedzieć Powell, lecz mu urwałam.
- Nie jestem już królową, ale pamiętacie wszystko co było ze mną związane, prawda?
- Tak, wybacz mi, że ci nie uwierzyłem- powiedział Loren.
- Nic nie szkodzi, mam jedno pytanie. Jak mam na nazwisko?
Obaj spojrzeli na siebie, Loren kiwnął głową strażnikowi, oddając mu inicjatywę.
- Bielikov, nazywasz się Nicole Bielikov.
Niestety sposób w jaki Powell je wypowiedział nie napawał mnie szczęściem, lecz dziwnym smutkiem.
- To jest dobra odpowiedź.
- Co teraz? Wszyscy chcą cię zdobyć i jak wiedzą o tobie? - spytał Loren.
- Czarodziej, który wykonywał zaklęcie zapewne się zorientował, że powstała niewielka dziura w zaklęciu, która nie powinna się pojawić. Potrzebuje sojuszników, ludzi, którzy mnie nie zdradzą i będą za mną. Mam zamiar przejąć władzę mojej matki i pozbawić ich myśli, że nic im nie grozi.
- Sądzisz, że twój dziadek będzie współpracować?
- Nie znasz go Loren, nie wiecie wszystkiego. Za mnie odda wszystko. Jestem jedyną krwią z jego krwi i nie pozwoli, by stała mi się krzywda. A teraz porozmawiajmy o sojusznikach.

Miesiąc później

Daniel:

- Znalazłeś ją?- usłyszałem wkurzoną wampirzyce.
- Wiesz, że nie. Poza tym czym się tak martwisz?
- Nie twój interes. Jak możesz jej nie odnaleźć. Jest tyle pogłosek i tracisz ludzi.
Wampirzyca od czasu poszukiwania mojej bratanicy robi się strasznie nerwowa. To obrzydliwe, że ktoś taki zwraca się tak do mnie.
- Pamiętaj do kogo mówisz wampirzyco.
- Gdyby nie ja nie byłbyś tutaj oraz pamiętaj to nie moja wina, że twoja żona znów umarła.
Wstałem wściekły i gdy chciałem do niej podejść, do środka wszedł czarodziej.
- Znalazłeś ją?- znowu.
- Nie.
- Ile można szukać jednej dziewczynki? Dałem ci moich czarodziei, a ty tylko ich marnujesz. Poza tym nasza pozycja jest zagrożona, podobno grupa zdrajców chcę nas zaatakować.
- Skąd to wiesz?- spytałem.
- Miałem człowiek u każdej z nich. Jeden wrócił powiedział, że rządzi nimi dziecko. Był wyniszczony kazała przekazać nam wiadomość.
- Mówiłam, że trzeba się spieszyć.
- Co to za wiadomość?- spytałem, udając, że nie słyszałem słów kobiety.
- Sam sobie przeczytaj- rzucił mi kartkę.

Już wkrótce się spotkamy, a wtedy was zniszczę wszystkich troje. Moja twarz będzie przed wami aż do śmierci i dłużej, Nic was przede mną nie uratuje.

Przeczytałem na głos.
- Nie mamy się czym przejmować- powiedziałem.- To tylko dziecko nie zagraża nam.
- Mam dość wycofuje moich ludzi. Nie mam zamiaru tego ignorować. Nawet jeśli jest to dziecko.  To nie jest to zwykłe dziecko. To musi być ona.
- Ta dziewucha nie może nam zagrozić- odezwała się wampirzyca.
- Mam gdzieś co wy uważacie. Jeśli pogłoski o niej są prawdziwe, oddam się w jej łaskę.
- Boisz się dziewczynki, masz władze nie musisz się bać.
Miałem dość tej kłótni.
- Dość. Koniec Wychodzę, a jeśli chcecie kłóćcie się dalej.

Nicole:

- Zjawią się?- spytał Loren.
- Tak. Rozmawiałeś z Jasonem.
- Tak, parę minut temu. Był prawie na miejscu.
- To dobrze.
Po kilku minutach do sali konferencyjne weszło dwanaście osób z moim dziadkiem na samym końcu.
- Witam - powiedziałam.
- Kim jesteś i jak tu weszłaś dziecko?- usłyszałam głos dziadka.
- Proszę usiąść.
- To jakiś żart- usłyszałam.
- To nie żart. Skoro nie chcecie usiąść to się przedstawię. Nazywam się Nicole Katherine Steel-Johnson i jestem pańską wnuczką- ostatnie słowa skierowałam do dziadka.
Widziałam jak dziadek nie uwierzył w moje słowa, więc zanim on zdążył poprosiłam sekretarkę by wniosła prezent. Jeśli można to tak nazwać. Wszyscy pracownicy wiedzą kim jestem, więc bez przeszkód robią to co karzę.
Kobieta postawiła tacę na stole i wyszła.
- Co to ma znaczyć?
- W szklance jest moja krew. Część z was bardzo jej pragnie, w końcu byliście gotowi za nią zrobić wszystko. Słyszeliście pewnie o nowej grupie, którą rządzi dziecko. To nie są plotki. Mike mogę dać jej życie, ale muszę mieć pomoc. Pokaż im, że nie trzeba się bać. Angi mi ufa.
- Skąd?- zbliżył się do mnie.
- Spróbuj zajrzeć.
Na moment przymknął powieki, a gdy jego wzrok spoczął na mnie. Widziałam jak chwycił szklankę i wypił do dna.
- Loren.
Dopiero teraz zauważyli czarodzieja. Mike usiadł na podłodze i zasnął.
Wiedział, że nie będzie łatwo ich przekonać, więc spojrzałam na nich i każdemu z nich dałam coś co ich przekona. Moment z mojego życia, który ich przekonał. Szklanki zaczęły się opróżniać, ale dziadek wciąż nie był przekonany. Więc dałam mu coś więcej.

- Już nigdy więcej- krzyczałam na ludzi, którzy byli dla mnie wszystkim co złe.
- Myślisz, że się liczysz.
- Jestem królową i nigdy nic dla was nie zrobię.
Przyjechałam do matki, ale los chciał, że w tym momencie nikogo nie było prócz pracowników, którzy mnie wpuścili. Ludzie, którymi gardzę pojawili się nagle w domu moich dziadków i matki.
- Popełniasz błędy, jesteś taka jak twoje poprzedniczki. Nikt nie jest po twojej stronie, a my dostajemy to co chcemy. Brać ją.
Mieli w sobie ich lub moją krew, a ja nie mogłam nic zrobić. Wiedziałam, że zmylą nawet moich strażnika. Krzyczałam jak opętana, gdy mężczyźni przycisnęli mnie do ściany. Jeden wyciągnął moją rękę jak najmocniej. Widziałam jak jeden zbliża się rurką jak w szpitalach gdzie pobierają krew od wolontariuszy. Po ich twarzach widziałam, że nie będzie to miłe.
Wołałam do ukochanego, ale nawet to mi nie pomoże.
Bo widziałam jak Powell przechodził i szukał niebezpieczeństwa, ale widział tylko iluzję, ,którą te ścierwa założyli. Łzy leciały po mej twarzy, aż drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Odwróciłam w tam tą stronę głowę i zobaczyłam dziadka, a przy nim Mike. Twarz dziadka wyrażała wściekłość. Widział mnie. Podszedł odciągnął jednego z nich ode mnie.
- Jak śmiecie tak traktować mą wnuczkę!- krzyczał cały czas.- Wy się śmieliście nazywać moimi przyjaciółmi. 
- Jak ?- ktoś się odezwał.
- Wynoście się z mojego domu, już.
Dziadek wyglądał jakby był wstanie kogoś zabić.
- Moja wnuczka- wziął mnie w ramiona i przytulał do siebie, gdy ze mnie leciały łzy.- Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi w tym domu. Wybacz mi moje dziecko.
- Dziadku- łkałam.
- Moja kruszynka.

Spojrzał na mnie i miał w oczach łzy, po czym sięgnął po szklankę. Przed przyłożeniem jej do ust uśmiechnął sie do mnie lekko.
- Kocham cię dziadku- powiedziałam cicho, gdy upadał przy moich objęciach w sen, który sprawił czarodziej.

wtorek, 6 czerwca 2017

Rozdział 5

Loren:

Sam nie wiem dlaczego to robię. Nie jestem do niej przekonany, ale to Powell jest straszy i to on podejmuję decyzje. Wciąż się zastanawiam czy to co ta dziewczyna mówi to prawda, a jeśli tak to co się wydarzy.
Minęło kilka dób i teraz dziewczyna jedzie z nami do domku, który wynajęliśmy. Nikt się nie odzywa, sam nie wiem co mnie jeszcze czeka. Przecież nie jestem tak potężny. Co się stanie jeśli zrobię coś źle a ona umrze?
- Nie myśl za dużo.- usłyszałem dziewczynę.
- Skąd wiesz, że myślę o czymś?
- Znam cię, więc coś tam wiem- powiedziała unosząc lekko kąciki ust.
- Skąd wiesz, że mogę wykonać zaklęcie, które chcesz?
- Gdybym nie była pewna, nie pozwoliłabym ci na to. A zrobię wszystko by zniszczyć tych, którzy mi ją odebrali- powiedziała to szybko.
Odwróciłem się do niej po usłyszeniu końcówki. Wyglądała jakby powiedziała coś czego nie powinni.
- Ktoś zginął?- spytał Powell.
- Nie ważne.- zamilkła na chwilę.- Dojeżdżamy?
- Tak -odpowiedział strażnik.

- Co?!- krzyknąłem.
- Uspokój się to nic takiego.
- Żartujesz sobie, jeśli zrobię coś nie tak lub skończę za szybko możesz zginąć przeze mnie.
- Nie mam czasu, by odnaleźć Elenę. Zrobisz to rozumiesz, dasz radę.
Przesunęła krzesło na środek pokoju i  usiadła na nim.
- Jason przywiąż mnie, mocno.
Strażnik spojrzał na mnie.
- Do cholery ! Zróbcie to nie mamy czasu im szybciej zyskam swoją twarz tym lepiej. Zaufajcie mi.
Jej wyraz twarzy czy raczej same oczy przekazywały mi ciche błaganie do zaczęcia. Kiwnąłem lekko głową, a strażnik podszedł do nastolatki i zaczął ją wiązać.
- Jesteś gotowa?
- Tak. Pamiętaj cokolwiek będę krzyczeć masz nie przestawać, rozumiesz?
- Tak. Przykro mi.
I było tak naprawdę.

Powell:

Stałem przy samych drzwiach i patrzałem na czarownika. Podszedł do niej i położył dłonie na jej głowie. Nie było w niej strachu, lecz zaufanie. Zna nas, ale boję się, że to co mówi okaże się prawdą. Tak nawet ja. Gdyż jeśli to prawda, to nadejdą wielkie zmiany na dobre. Lecz jest jeszcze jedna sprawa - mój przyjaciel, jeśli wciąż nim jest?
Jej krzyki stawały się coraz głośniejsze, chciałbym to przerwać, ale zakazała mi tego robić. Dziecko mi zakazało, boże to niedorzeczność.
Nastolatka zemdlała, ale młody czarownik wciąż wypowiadał zaklęcie, aż padł na kolana.
- Możesz ją odwiązać- usłyszałam jego wykończony głos.
- W porządku?- spytałem.
- Tak. Zajmij się nią
- Dobrze.
Loren wyszedł na zewnątrz chwytając wcześniej butelkę wody. Sam rozwiązałem dziewczynę i zaniosłem do sypialni i położyłem do łóżka.
Gdy wróciłem poszedłem zobaczyć co się dzieje z czarodziejem. Siedział na zewnątrz i patrzał dal.
- Powiesz co się dzieje?- spytałem.
- Udało mi się.
- A miałeś wątpliwości?
- A ty, nie?
- Nie. Wiem o tobie dość, by wiedzieć, że dasz radę. Co teraz?
- Musimy poczekać, aż się obudzi.

Żaden z nas nie spał obydwaj czekaliśmy, aż się obudzi.  Wszedłem do sypialni chcąc sprawdzić co z nią, ale ona już siedziała na łóżku.
- Obudziłaś się.
- Gdzie jest jakieś lustro?- spytała.
- Chodź.
Zaprowadziłem ją do łazienki, wchodziła do niej tak ostrożnie jakby coś jej groziło. Gdy stanęła przed lustrem zobaczyłem na jej twarzy szeroki uśmiech i łzy które płynęły po pliczku.
- Czy coś nie tak?
- Udało się - powiedziała dotykając swojej twarzy.
Wybiegła z łazienki gdy wszedłem do salonu zobaczyłem jak ściska Lorena. Gdy tylko się od niego odsunęła. Loren się odezwał.
- Udowodnij, że wszystko to co mówiłaś jest prawdą.
- Dobrze. Potrzebuje dwie szklanki i nóż.
Przyniosłem to o co prosiła.
- Znając życie czekaliście,aż się obudzę. Więc dam wam coś co pomoże wam zasnąć.
Przecięła sobie dłoń nożem robiąc przy tym grymas na twarzy. Krew spuściła do obu szklanek oraz podała je nam, W szkle była odrobina jej krwi.
- Nie jest jej dużo, więc do dna.
- Mamy ją wypić- upewnił się Loren.
- Tak, a potem iść spać. Gdy się obudzicie zapytam was o coś. Moja krew nic wam nie zrobi. Zaufajcie mi.
Wzmocniłem uchwyt i pierwszy wypiłem krew, po czym kiwnięciem głowy dałem znak czarownikowi, by zrobił to samo.
- Dobrych snów.

Nicole:

Mężczyźni poszli spać, a ja usiadłam na kanapie.

- Co to za lista?- spytałam Shanny
- Dane osobowe strażników, którzy chcą cię chronić w czasie podróży. Masz wybrać sobie ich, a potem strażnik Powell najwyżej ich zatwierdzi do twojej straży.
- Zraz je przejrzę, dziękuję.
Shanna wyszła, a ja wzięłam się za przeglądanie listy strażników. Czytałam ich imiona, nazwiska, doświadczenie oraz ich komentarza dlaczego chcą mnie chronić. Większość informacji była taka sama, aż do jednego nazwiska.
Bielkov
Dlaczego?!
Moment to nie jest jego pismo. Chwyciłam dokument i wyszłam z gabinetu.
- Wasza Królewska Mość?!- Wołała Shanna.
- Wrócę za pięć minut.
 - Co ty wyprawiasz?! Dymitr wie?!- krzyczałam na przyjaciółkę.
- Nie i uspokój się. Usiądź. Posłuchaj wiem, że wyjedziesz i tak myślałam nad tym długo. Nie potrzebuję strażnika, a ty i on możecie być bliżej siebie w ten sposób. Będziesz szczęśliwa.
- A co się stanie jeśli się dowiedzą kim on dla mnie jest?!
- Nikt się nie zorientuje. Sama wiesz, że jest dobry i dlatego zostałby wybrany. A ja zrezygnowałam gdyż sprzeciwiam się wujowi. Nie martw się wszystkim, choć przez chwilę pozwól sobie być szczęśliwą.
- Jesteś okropna, a on?
- Nie wie, ale jeśli zrezygnujesz on się nie dowie. Ale nie rób tego wam.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Jasne, że tak. Sądzę, że mój chłopak też jest niezłym strażnikiem.- powiedziała ze śmiechem
- Jasne- dołączyłam do niej.

Usiadłam na kanapie i postanowiłam poćwiczyć swoją moc, póki ci dwaj śpią.