Nicole:
Nie pamiętam nawet kiedy zasnęłam, ale wiem, że wkrótce będę musiała się nakarmić. Gdy otworzyłam oczy na stoliku siedział Loren a kawałek za nim stał Jason.
- Dzień dobry- powiedziałam cicho.
Lecz oni sam mój dźwięk spojrzeli na mnie, patrząc im w oczy wiedziałam już, że mnie pamiętają.
-Wasza...- chciał powiedzieć Powell, lecz mu urwałam.
- Nie jestem już królową, ale pamiętacie wszystko co było ze mną związane, prawda?
- Tak, wybacz mi, że ci nie uwierzyłem- powiedział Loren.
- Nic nie szkodzi, mam jedno pytanie. Jak mam na nazwisko?
Obaj spojrzeli na siebie, Loren kiwnął głową strażnikowi, oddając mu inicjatywę.
- Bielikov, nazywasz się Nicole Bielikov.
Niestety sposób w jaki Powell je wypowiedział nie napawał mnie szczęściem, lecz dziwnym smutkiem.
- To jest dobra odpowiedź.
- Co teraz? Wszyscy chcą cię zdobyć i jak wiedzą o tobie? - spytał Loren.
- Czarodziej, który wykonywał zaklęcie zapewne się zorientował, że powstała niewielka dziura w zaklęciu, która nie powinna się pojawić. Potrzebuje sojuszników, ludzi, którzy mnie nie zdradzą i będą za mną. Mam zamiar przejąć władzę mojej matki i pozbawić ich myśli, że nic im nie grozi.
- Sądzisz, że twój dziadek będzie współpracować?
- Nie znasz go Loren, nie wiecie wszystkiego. Za mnie odda wszystko. Jestem jedyną krwią z jego krwi i nie pozwoli, by stała mi się krzywda. A teraz porozmawiajmy o sojusznikach.
Miesiąc później
Daniel:
- Znalazłeś ją?- usłyszałem wkurzoną wampirzyce.
- Wiesz, że nie. Poza tym czym się tak martwisz?
- Nie twój interes. Jak możesz jej nie odnaleźć. Jest tyle pogłosek i tracisz ludzi.
Wampirzyca od czasu poszukiwania mojej bratanicy robi się strasznie nerwowa. To obrzydliwe, że ktoś taki zwraca się tak do mnie.
- Pamiętaj do kogo mówisz wampirzyco.
- Gdyby nie ja nie byłbyś tutaj oraz pamiętaj to nie moja wina, że twoja żona znów umarła.
Wstałem wściekły i gdy chciałem do niej podejść, do środka wszedł czarodziej.
- Znalazłeś ją?- znowu.
- Nie.
- Ile można szukać jednej dziewczynki? Dałem ci moich czarodziei, a ty tylko ich marnujesz. Poza tym nasza pozycja jest zagrożona, podobno grupa zdrajców chcę nas zaatakować.
- Skąd to wiesz?- spytałem.
- Miałem człowiek u każdej z nich. Jeden wrócił powiedział, że rządzi nimi dziecko. Był wyniszczony kazała przekazać nam wiadomość.
- Mówiłam, że trzeba się spieszyć.
- Co to za wiadomość?- spytałem, udając, że nie słyszałem słów kobiety.
- Sam sobie przeczytaj- rzucił mi kartkę.
Już wkrótce się spotkamy, a wtedy was zniszczę wszystkich troje. Moja twarz będzie przed wami aż do śmierci i dłużej, Nic was przede mną nie uratuje.
Przeczytałem na głos.
- Nie mamy się czym przejmować- powiedziałem.- To tylko dziecko nie zagraża nam.
- Mam dość wycofuje moich ludzi. Nie mam zamiaru tego ignorować. Nawet jeśli jest to dziecko. To nie jest to zwykłe dziecko. To musi być ona.
- Ta dziewucha nie może nam zagrozić- odezwała się wampirzyca.
- Mam gdzieś co wy uważacie. Jeśli pogłoski o niej są prawdziwe, oddam się w jej łaskę.
- Boisz się dziewczynki, masz władze nie musisz się bać.
Miałem dość tej kłótni.
- Dość. Koniec Wychodzę, a jeśli chcecie kłóćcie się dalej.
Nicole:
- Zjawią się?- spytał Loren.
- Tak. Rozmawiałeś z Jasonem.
- Tak, parę minut temu. Był prawie na miejscu.
- To dobrze.
Po kilku minutach do sali konferencyjne weszło dwanaście osób z moim dziadkiem na samym końcu.
- Witam - powiedziałam.
- Kim jesteś i jak tu weszłaś dziecko?- usłyszałam głos dziadka.
- Proszę usiąść.
- To jakiś żart- usłyszałam.
- To nie żart. Skoro nie chcecie usiąść to się przedstawię. Nazywam się Nicole Katherine Steel-Johnson i jestem pańską wnuczką- ostatnie słowa skierowałam do dziadka.
Widziałam jak dziadek nie uwierzył w moje słowa, więc zanim on zdążył poprosiłam sekretarkę by wniosła prezent. Jeśli można to tak nazwać. Wszyscy pracownicy wiedzą kim jestem, więc bez przeszkód robią to co karzę.
Kobieta postawiła tacę na stole i wyszła.
- Co to ma znaczyć?
- W szklance jest moja krew. Część z was bardzo jej pragnie, w końcu byliście gotowi za nią zrobić wszystko. Słyszeliście pewnie o nowej grupie, którą rządzi dziecko. To nie są plotki. Mike mogę dać jej życie, ale muszę mieć pomoc. Pokaż im, że nie trzeba się bać. Angi mi ufa.
- Skąd?- zbliżył się do mnie.
- Spróbuj zajrzeć.
Na moment przymknął powieki, a gdy jego wzrok spoczął na mnie. Widziałam jak chwycił szklankę i wypił do dna.
- Loren.
Dopiero teraz zauważyli czarodzieja. Mike usiadł na podłodze i zasnął.
Wiedział, że nie będzie łatwo ich przekonać, więc spojrzałam na nich i każdemu z nich dałam coś co ich przekona. Moment z mojego życia, który ich przekonał. Szklanki zaczęły się opróżniać, ale dziadek wciąż nie był przekonany. Więc dałam mu coś więcej.
- Już nigdy więcej- krzyczałam na ludzi, którzy byli dla mnie wszystkim co złe.
- Myślisz, że się liczysz.
- Jestem królową i nigdy nic dla was nie zrobię.
Przyjechałam do matki, ale los chciał, że w tym momencie nikogo nie było prócz pracowników, którzy mnie wpuścili. Ludzie, którymi gardzę pojawili się nagle w domu moich dziadków i matki.
- Popełniasz błędy, jesteś taka jak twoje poprzedniczki. Nikt nie jest po twojej stronie, a my dostajemy to co chcemy. Brać ją.
Mieli w sobie ich lub moją krew, a ja nie mogłam nic zrobić. Wiedziałam, że zmylą nawet moich strażnika. Krzyczałam jak opętana, gdy mężczyźni przycisnęli mnie do ściany. Jeden wyciągnął moją rękę jak najmocniej. Widziałam jak jeden zbliża się rurką jak w szpitalach gdzie pobierają krew od wolontariuszy. Po ich twarzach widziałam, że nie będzie to miłe.
Wołałam do ukochanego, ale nawet to mi nie pomoże.
Bo widziałam jak Powell przechodził i szukał niebezpieczeństwa, ale widział tylko iluzję, ,którą te ścierwa założyli. Łzy leciały po mej twarzy, aż drzwi otworzyły się z wielkim hukiem. Odwróciłam w tam tą stronę głowę i zobaczyłam dziadka, a przy nim Mike. Twarz dziadka wyrażała wściekłość. Widział mnie. Podszedł odciągnął jednego z nich ode mnie.
- Jak śmiecie tak traktować mą wnuczkę!- krzyczał cały czas.- Wy się śmieliście nazywać moimi przyjaciółmi.
- Jak ?- ktoś się odezwał.
- Wynoście się z mojego domu, już.
Dziadek wyglądał jakby był wstanie kogoś zabić.
- Moja wnuczka- wziął mnie w ramiona i przytulał do siebie, gdy ze mnie leciały łzy.- Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi w tym domu. Wybacz mi moje dziecko.
- Dziadku- łkałam.
- Moja kruszynka.
Spojrzał na mnie i miał w oczach łzy, po czym sięgnął po szklankę. Przed przyłożeniem jej do ust uśmiechnął sie do mnie lekko.
- Kocham cię dziadku- powiedziałam cicho, gdy upadał przy moich objęciach w sen, który sprawił czarodziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz